Naturalne ozdoby grobów – jak wyglądała pamięć przed epoką plastiku?

Naturalne ozdoby grobów – mech, szyszki i liście na nagrobku.

Cisza, zapach ziemi, wilgoć opadająca na ramiona w listopadowym półmroku. Krople deszczu, które ściekają po czarnych granitowych tablicach. A jednak kiedyś ta sama cisza miała zupełnie inny wyraz – mniej sztuczny, bardziej bliski naturze. Zanim na grobach pojawiły się plastikowe znicze, foliowe wieńce i taśmą sklecone kompozycje, istniał czas, gdy groby ozdabiano surowcami, które miały nie tylko estetyczną, ale też głębszą, symboliczną wartość. To powrót do natury, który współczesny świat zdaje się powoli odkrywać na nowo.


Szyszki, liście i mech: harmonia prostoty


Na początku XX wieku, zanim przemył się plastikowy sztorm, dekoracje na grobach tworzone były z tego, co oferowała natura – materiałów, które można było znaleźć dosłownie za progiem. Szyszki, liście, mech – wszystko to, co leżało na leśnej ściółce lub spadało pod drzewami, znajdowało swoje miejsce na mogiłach. Szyszki, z ich geometryczną, niemal matematyczną perfekcją, symbolizowały odrodzenie i cykl życia, a jednocześnie były doskonale dostępne w polskich lasach.
Pod warstwą mchów można było schować symboliczne przedmioty – być może kamienie zebrane podczas spacerów, kwiaty polne, których zasuszone płatki wciąż trzymały zapach minionych dni. Mchy, dzięki swojej miękkiej, naturalnej fakturze, tworzyły subtelną, niemal medytacyjną przestrzeń, przypominając o kruchości życia, ale i o jego cichej, nieustającej trwałości.


Kwiaty z ogrodów, nie ze sklepów


Choć współczesne cmentarze zalewają plastikowe róże i kolorowe chryzantemy, w przeszłości groby ozdabiano tym, co mogło być wyhodowane w przydomowych ogrodach. Dalie, astry, złocienie – kwiaty o mocnych, jesiennych barwach, które jednocześnie przypominały o przemijaniu. Czasami były to także proste, leśne rośliny: wrzosy, które wytrzymywały jesienne chłody, czy gałązki jałowca, w których ostre igły zdawały się bronić grobu przed złymi duchami.
Nie można zapomnieć o wieńcach – splecionych ręcznie, bez pośpiechu, z gałęzi sosnowych i świerkowych, uzupełnianych owocami jarzębiny. Czerwień jagód, niczym kropelki krwi, przypominała o cierpieniu i miłości, które nie kończą się wraz ze śmiercią.


Owoce, orzechy, żołędzie – naturalna pamięć


Zwyczaj dekorowania grobów owocami i orzechami, choć dziś może wydawać się dziwny, był kiedyś powszechny. Na mogiłach pojawiały się jabłka, gruszki, a nawet suszone owoce – symbole życia, odrodzenia i obfitości. Orzechy, szczelnie zamknięte w swoich twardych skorupach, miały przypominać o tajemnicy śmierci, która otwiera się dopiero w chwili, gdy człowiek odchodzi. Te proste dary, składane na grobach, były jednocześnie ofiarą i zaproszeniem do wspólnego świętowania pamięci.


Kamienie – pomniki prostej trwałości


Zanim kamień stał się równo ciętym nagrobkiem, używano go w surowej formie – jako małych symbolicznych kamyków, które zostawiano na mogiłach. W tradycji żydowskiej do dziś jest to gest pamięci – kamienie, które nie więdną i nie przemijają, symbolizują trwałość wspomnienia. Kamienie, zwłaszcza te, które ktoś osobiście zebrał, miały wartość niemal osobistą – były jak odciski stóp tych, którzy przychodzili, pamiętali, kłaniali się zmarłym.


Co nam zostało z tej prostoty?


Dziś, kiedy wracamy do naturalnych surowców, kiedy szukamy ekologicznych alternatyw dla plastikowej masy zalewającej cmentarze, przypominamy sobie o tamtych czasach – o świecie, w którym groby dekorowano z szacunkiem do natury, a nie dla estetyki masowej produkcji. Coraz więcej osób wybiera wieńce z naturalnych gałęzi, zamiast tych plastikowych, które po jednej zimie lądują na śmietniku. Pojawiają się ręcznie wykonane ozdoby z wikliny, drewniane świeczniki, lniane wstążki, gałązki świerkowe i jarzębina, które przypominają, że to, co prawdziwe, nie umiera, ale powraca.
Warto zadać sobie pytanie, czy nowoczesność musi oznaczać sztuczność. Może warto sięgnąć po tradycje sprzed lat, kiedy to, co nietrwałe, przemijało, a to, co naturalne, miało w sobie więcej uroku niż najpiękniejszy plastikowy kwiat? Przecież pamięć o bliskich to coś więcej niż znicz palący się trzy dni – to historia, której nie da się zamknąć w kolorowym tworzywie. To opowieść, której warto dać szansę, by wybrzmiała w harmonii z przyrodą.


Miłość w tonach plastiku?


Mamy w Polsce niepisaną tradycję, która każe mierzyć miłość i pamięć o zmarłych ilością zniczy i bogactwem sztucznych kwiatów na grobach. Im więcej, tym lepiej – bo przecież to widoczny znak naszego przywiązania. Tylko czy na pewno? Gdy myślę o mojej babci, o mamie, zastanawiam się, czy miałyby mi za złe, że nie obkupiłem się w plastikowe kwiaty, które za kilka tygodni stracą kolor i skończą na śmietniku. Czy naprawdę muszę manifestować swoją miłość stosami dekoracji, które będą błyszczeć tylko przez chwilę? Czy pomyślałyby kiedykolwiek, że szyszki starannie ułożone na grobie, suszone gałązki, które zebrałem w lesie, to dowód, że kocham je mniej, że pamiętam o nich mniej?
Wierzę, że nie. Przecież to one uczyły mnie, że prawdziwa miłość tkwi w gestach prostych i szczerych, w wysiłku włożonym w coś, co pochodzi z serca. Myślę, że bardziej ucieszyłaby je myśl, że szanuję nie tylko ich pamięć, ale i świat, w którym żyli. Że nie wypełniam cmentarza kolejnym plastikiem, ale wybieram to, co naturalne, co – tak jak one – ma swoje miejsce w cyklu życia. Czasem mniej znaczy więcej, a uczucia nie da się zmierzyć kilogramami sztuczności. Wystarczy chwila ciszy, w której ułożę te gałązki, te szyszki – prosto, bez pośpiechu, z czułością. To chyba wystarczy, by pamięć nie zgasła.


„pamięć”


Nie trzeba wiele, by pamiętać.
Gałązka jałowca
szyszka, co potoczyła się z wiatrem,
garść kasztanów jak obietnica powrotu.


Milczenie lasu kryje więcej,
niż w najwyższe marmury.
Liście tańczą,
jak dawne słowa, niespiesznie opowiedziane.


Kiedyś żyliśmy bliżej ziemi,
rozumieliśmy język korzeni,
które trwają, gdy wszystko inne przemija,
a brzozy chowały sekrety w białej korze.


Gubimy te proste ślady,
szukając dowodów syntetycznej miłości.
co na to powiedziałby kamień?
a co miękki mech gdyby umiał mówić?


Może znów nauczymy się słuchać –
szeptu jarzębiny na wietrze,
szelestu żołędzi pod stopami,
by pamiętać, nie potrzebując niczego więcej.

Facebook
Pinterest
Twitter
LinkedIn

Zobacz również: